środa, 27 stycznia 2016

Rozdział III

Jego niebieskie oczy omiotły wzrokiem najpierw przyjaciółkę, następnie mnie. Czułam się nieswojo myśląc jak go potraktowałam dzisiejszego popołudnia. Zamknął drzwi i przytulił Lucy.
- Charlie, poznaj Jessicę, Jessica, to Charlie - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Cześć - lekko uniosłam kąciki ust. Skinął mi głową, po czym we trójkę poszliśmy do salonu.
Dziewczyna podeszła do regału i pokazała nam płyty z filmami, które kupili jej na urodziny rodzice. Moim zdaniem to bardzo fajny prezent, patrząc na to, że ja ich w ogóle nie dostaję.
- Który film dzisiaj oglądniemy? Mam 'Avatar' o i jeszcze 'Szybcy i wściekli'... - Lucy zaczęła wymieniać wszystkie tytuły filmów, jakie miała pod ręką. Opuściłam głowę i zaczęłam wpatrywać się w moje paznokcie. Po chwili poczułam kogoś wzrok na sobie. Wstałam powoli i uśmiechnęłam się do dziewczyny.
- Lucy, czuję się zmęczona po podróży, pozwolisz, że pójdę do swojego pokoju... Miłej zabawy - nowo zapoznani rówieśnicy odprowadzili mnie wzrokiem.
Gdy już weszłam do tymczasowego pokoju, położyłam się na łóżku i sięgnęłam po komórkę. Znalazłam w walizce ładowarkę. Po chwili moje oczy zaczęły szukać gniazda, do którego mogłabym podpiąć to wszystko. Po kilku minutach elektronika była podłączona, a ja wyrzuciłam na łoże wszystkie rzeczy jakie miałam w małym bagażu. Nie było ich zbyt wiele. Pokręciłam tylko głową przeliczając ile zostało mi pieniędzy. Wystarczy akurat na zakup książek... No cóż, jakoś przeżyję, w końcu nie w takich żałosnych wydarzeniach musiałam się odnaleźć i sama sobie pomóc. Poukładałam bluzki i spodnie, ponownie włożyłam je do walizki. Moje prywatne rzeczy umieściłam pod łóżkiem. Byłam bardzo zmęczona po chwili leżenia i rozmyślania nad przyszłością oraz przystojnym blondynie, zmorzył mnie sen...
***
Obudził mnie dzwonek. Która jest godzina? Spałam w ubraniach? Usiadłam cicho i wyłączyłam budzik. Ludzie kochani! Są wakacje.. jeszcze są. Dajcie mi się wyspać! Lucy przekręciłam się w moją stronę z lekkim uśmiechem.
- Wstawaj Jess, za godzinę musisz iść do pracy.
Złapałam się za głowę. Zapomniałam! Szybko wstałam i wyjęłam z walizki ubrania:

- Dziękuję bardzo Lucy, dzięki Tobie nie skompromituję się już w pierwszym dniu pracy! - powiedziałam szybko wchodząc do łazienki. Dzisiejszy dzień zapowiadali na upalny, więc związałam wyprostowane włosy w kucyk i leciutko się pomalowałam. Gdy spojrzałam na zegarek, który pokazywał 6:30, od razu wyszłam z łazienki i skierowałam się ku drzwiom. Założyłam szybko baleriny i wyszłam z domu. Mam jeszcze pół godziny, ale wolę być trochę wcześniej, niech widzą, że się staram (w czym pomaga mi Lucy, której jestem winna wszystko o co poprosi).
- Oh, już jesteś? - uśmiechnęła się do mnie pani Acheson, gdy wchodziłam do baru.
- Tak, nie przeszkadza to pani? - spojrzałam na ladę podchodząc nieco bliżej.
- Ależ nie, skądże?! Chodź, pokażę ci jeszcze kuchnię i przebieralnię. Poszłam za nią, podała mi fartuszek, który zasłaniał moją dolną część ciała do kolan.
***
- Jessica! To jest dla stoliku numer 11 - krzyknął Jerry idąc dalej przygotowywać dania.
- Okej - powiedziałam sama do siebie i zaniosłam tacę z przygotowanym jedzeniem do stolika kobiety i jakiegoś chłopaka, który siedział do mnie plecami.
- To dla państwa, życzę smacznego - uśmiechnęłam się podając im na stolik talerze.
- Jess? - spytał blondyn, gdy już prawie odchodziłam od stolika.
Odwróciłam się w jego stronę. Oh, to znowu on. Skompromitować się jeszcze bardziej chyba nie można...
- Cześć Charlie - powiedziałam przelotnie i już mnie nie było. Po jego minie, którą widziałam przez okienko drzwi od przebieralni, widziałam, że wyglądał na smutnego. Opuściłam głowę i podeszłam do okienka, czekając na kolejne wychodzące z kuchni dania...
***
Usiadłam na kanapie, byłam wykończona dzisiejszą pracą. Położyłam obok siebie plecak i odchyliłam głowę do tyłu. Zamknęłam oczy i próbowałam oddychać miarowo. Brak kondycji Jess, brak kondycji! Chyba będę musiała zacząć biegać przed pracą... Usłyszałam z góry głosy, które dawały mi znać, że na górze u Lucy siedzi Charlie. Zapewne już powiedział jej o mnie. Chociaż jej reakcja nie powinna mnie niepokoić, ponieważ ona o wszystkim wie... Po chwili ktoś zapukał cicho do drzwi. Zapewne przyjdą tutaj i otworzą komuś. Jednak oni nie reagowali, może nie usłyszeli? Powoli wstałam z kanapy i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam bruneta z ciemnymi oczami. To na pewno kolejny przyjaciel Lucy.
- Cześć, zastałem Lucy? - zapytał słodko chłopak z uśmiechem na twarzy.
- Tak, jest z Charliem w swoim pokoju - pokazałam mu ruchem ręki, że droga wolna.
Wszedł do domu, zamknęłam drzwi, a on już był na górze wraz z przyjaciółmi. Poszłam do kuchni i usiadłam przy stole. Leżała na nim książka, od razu sięgnęłam po nią i przeczytałam opis zamieszczony na jej tyle. Wydała mi się bardzo interesująca. Usłyszałam dźwięk schodzenia na dół. Ale tylko jedna osoba już stała za mną. Uznałam, że to zapewne Lucy.
- Czy mogłabym pożyczyć tę książkę na kilka dni? Wydaje mi się bardzo interesująca... - zaczęłam ze wzrokiem wbitym w tytuł.
- Tak, oczywiście, że możesz - usłyszałam męski głos.
Od razu się odwróciłam, przede mną stał Charlie ze szklanką w dłoni.
- Oh, przepraszam, myślałam, że ty to Lucy...ee nie ważne - powiedziałam spuszczając wzrok.
Kolejna k o m p r o m i t a c j a. Chłopak usiadł obok mnie. Dalej na niego nie patrzyłam, ale jego wzrok czułam na własnej skórze.
- Nic się nie stało - odpowiedział po chwili ciszy. - Chciałabyś pójść jutro ze mną, Lucy i Leo na miasto? Każde z nas chce się trochę rozerwać i poczuć, że mimo końca sierpnia, te wakacje jeszcze trwają, więc jak? Idziesz?
Spojrzałam na jego usta, dołeczki i wspaniałe niebieskie oczy. Szybko odwróciłam wzrok na książkę leżącą przede mną.
- Nie wiem, zastanowię się - odpowiedziałam wstając od stołu i kierując się na górę. On poszedł za mną, lecz nie spodziewał się tego, że ja pójdę do pokoju, który jest specjalnie dla mnie, nie pomalowany, nie umeblowany, mój własny pokój. Zdezorientowany poszedł do przyjaciół, a ja usiadłam w kącie pokoju. Zauważyłam, że tytułowa strona książki jest trochę mokra, wytarłam ją szybko oraz moje łzy spływające po policzkach. Dlaczego to wszystko przypomina mi moich dawnych 'przyjaciół'? Odłożyłam książkę na bok i przyciągnęłam kolana do piersi. Objęłam je rękami i powoli zaczęłam się kołysać na boki. Łzy zaczęły spływać a ja znów zaczęłam myśleć o przeszłości. Nawet nie zauważyłam gdy usnęłam.
***
-Jess, wstawaj. Martwiłam się o ciebie, szukałam cię z chłopakami po okolicy... - kucnęła obok mnie, wyglądała na naprawdę zmartwioną.
Pochyliłam się by ją uścisnąć. Ku mojej uldze, nie czułam już powodu do płaczu, za dużo łez już wylałam. Uśmiechnęłam się. Oderwałyśmy się od siebie.
- Czy oni już poszli? - zapytałam obojętnie próbując wstać.
- Tak, już poszli. Charlie mówił, że masz się jeszcze zastanowić nad jutrzejszym wyjściem. Nawet nie wiesz jak bardzo się przejął, gdy nie mogliśmy cię znaleźć, w jego oczach pojawił się tak jakby strach i rozpacz? Nigdy nie widziała, żeby się kiedyś tak martwił.
- Naprawdę? - zapytałam chwytając w dłoń książkę. - Zapewne mówisz tak specjalnie...
- Nie! To co teraz mówię to szczera prawda! A tak w ogóle, to przydałoby ci się trochę więcej ubrań...
- Czekaj - przerwałam jej. - Szperałaś w mojej walizce?! - wybuchnęłam gniewem, który próbowałam opanować. Z prędkością światła pojawiłam się przy walizce i sprawdzałam, czy nic się 'nie wydostało'.
- Jess ja... - weszła powoli do pokoju.
- ... przepraszam. - przerwałam jej podniosąc wzrok znad walizki na nią. - Nie wiem co we mnie wstąpiło, bardzo mi przykro - znów opuściłam głowę.
Lucy podeszła do mnie i powoli wyciągnęła złożoną na pół kartkę.
- To jest od Charlsa.... - to co na niej zobaczyłam, sprawiło, że poczułam i radość, i smutek...

Koniec rozdziału III :) Pojawił się on już na drugi dzień, ze względu na to, że mam teraz jeszcze czas na pisanie. Zaniedbałam Was ostatnio, dlatego próbuję teraz Wam to wynagrodzić. Wiem, że to opowiadanie nie ma teraz jakiejś akcji czy czegokolwiek wspaniałego, wymyślnego, ale pojawi się ta akcja... niebawem :)
Komentarz = motywacja :)

wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział II

Wsiadłam do samochodu nieznajomego. Ostatni raz spojrzałam na zaskoczoną minę ojca. Matka stała w drzwiach, nie widziałam zbytnio jej wyrazu twarzy, ale... czy to był smutek? Nie. Na pewno nie. W końcu oni mnie nie cierpią, dlaczego mieliby być teraz smutni?
- Em... hej? - usłyszałam głos mężczyzny siedzącego obok mnie.
Czego on znowu chce? Mój ty Boże! Daj mi siłę!
- Yyy cześć? - odpowiedziałam patrząc na niego przelotnie.
Widząc moją reakcję, dalej nie chciał ciągnąć tej rozmowy, co mnie uszczęśliwiło. W końcu nie mam mu nic do powiedzenia.
***
-  Wstawaj, jesteśmy na miejscu. - obudził mnie chłopak.
O nie! Czy ja spałam? Tylko tego mi brakowało, jak mogłam usnąć w samochodzie obcego faceta? Szybko sięgnęłam po walizkę i sprawdziłam, czy wszystko tam jest.
- Nie martw się, nie jestem złodziejem. - uśmiechnął się pokazując białe, równe zęby.
- No-o ja nie wiem. - powiedziałam bez przekonania sprawdzając kieszonkę, w której miałam pieniądze. - A tak w ogóle, to gdzie jesteśmy? Nie mówiłam ci, gdzie chcę jechać.
Mężczyzna znów się uśmiechnął. Po chwili ściągnął okulary przeciwsłoneczne, które wcale mu nie były potrzebne, ponieważ nie było słońca. Szpaner. Miał piękne niebieskie oczy, czarne włosy i widać poczucie stylu.
- No mów! Gdzie jesteśmy?! - nie będzie mnie tu bajerował tym swoim urokiem osobistym, to na mnie nie działa.
- Jesteśmy w Anglii! - oznajmił wysiadając z samochodu.
Że co?! Anglia?! Jakim cudem?! To ile ja spałam?! Nie wierzę... po prostu nie wierzę.
- Anglia? - powiedziałam po cichu, po czym złapałam walizkę, która chciała spaść z tylnego siedzenia. Wysiadłam z auta.
- Ale jak to Anglia? Gdzieś ty mnie wywiózł?! - wybuchnęłam spoglądając na niego ze złością.
Nie spodziewałam się takiej reakcji. Zaczął się śmiać. No to już przesada. Obejrzałam się dookoła. Przede mną miałam wielki most, tam dalej jakieś budynki i takie inne sprawy. Zaczęłam iść w tamtą stronę.
- A dziękuję? Nawet nie podziękowałaś! - zaczął się śmiać.
To chyba jakiś psychol... Boże z kim ja jechałam? Przyspieszyłam kroku, nie chciałam go znać.
Zbliżałam się do mostu, zauważyłam dużo taksówek. Uznałam, że podejdę do jednej i zapytam się człowieka, czy mnie nie podwiezie. Tak, wiem że to głupie. Podejdę na środku ulicy do samochodu, ale cóż, taka jestem.
Spojrzałam na zegarek, który miałam na ręce, ukazywał godzinę 15:07. Okazało się, że wtedy kończy pracę bardzo dużo ludzi, czego powodem był ogromny korek spowodowany samochodami ludzi, którzy przed sobą widzą tylko obiad. Tylko co ja powiem takiemu kierowcy? Muszę mieć jakieś konkretne miasto na myśli. Ugh... Spojrzałam na tablicę, która ukazywała jakiś ratusz. Wielkimi literami było napisane: BOURNEMOUTH. Okej... nie wiem czy to miasto, ale coś da się zrobić. Podeszłam do pierwszej lepszej taksówki.
- Emm... przepraszam? - spojrzałam na tył auta, nikogo tam nie było, ciekawe czy mnie podwiezie...
- Tak słońce? - zapytał spoglądając na mnie od góry do dołu. No wiem, że nie wyglądam ciekawie, ludzie zostawcie mój wygląd w spokoju.
- Czy mógłby pan zawieść mnie do... Bournemouth?  - zapytałam.
Spojrzał na mnie niepewnie. To znaczy nie? Już chciałam odejść, gdy usłyszałam:
- Wsiadaj, zawiozę cię tam.
Podeszłam szybko do taksówki, wsiadłam na tył. Uśmiechnęłam się triumfalnie. 'Opamiętaj się Jess'.
***
- Jesteśmy na miejscu - obudził mnie głos taksówkarza.
Co?! Znów usnęłam?! Nie wierzę w siebie... Szybko sięgnęłam po walizkę, sprawdziłam czy wszystko mam. Podałam mężczyźnie banknoty i wyszłam z auta. No to fajnie. Gdzie ja jestem? Tak wiem, że w Bournemouth, no ale w jakim miejscu? Jest popołudnie, mam jeszcze czas na zapoznanie się z tym wszystkim. Ale najpierw łazienka. Wyglądam zapewne jak siedem nieszczęść. Ku mojej uciesze, przede mną stała stacja benzynowa. Poszłam więc w tamtą stronę.
Gdy weszłam do małego budynku, od razu zaczęłam szukać łazienki. Niestety mój wzrok po chwili osiadł na regale z jedzeniem. Jaka ja jestem głodna... Nie. Najpierw wygląd. Weszłam do łazienki.
Wyglądałam strasznie. To nawet mało powiedziane! Obmyłam twarz i rozczesałam włosy. Nałożyłam lekki makijaż. Weszłam do toalety i przebrałam się w to:

Po chwili wyszłam z łazienki. Skierowałam się na dział  z żywnością. Kupiłam sobie jabłko i wodę. Postanowiłam pójść do jakiegoś baru i tam zjeść porządną obiadokolację. Zapłaciłam za dwa artykuły i wyszłam ze stacji. Rozejrzałam się, postanowiłam pójść w stronę domków i baru, który stał niedaleko. Skierowała się w tamtą stronę. Wyciągnęłam komórkę z plecaka. Wow, jeszcze się nie rozładowała... Podłączyłam do niej słuchawki, wybrałam swoją ulubioną playlistę. Po chwili nie wiem jak to się stało, ale leżałam na chodniku. Obok mnie siedział blondyn i patrzył na mnie jak na jakąś królewnę. Wstałam szybko, otrzepałam się z piasku, który miałam na spodniach.
- Jak chodzisz baranie? - spojrzałam na niego przelotnie i poszłam przed siebie. Co za kretyn. Nie dość, że we mnie wszedł, to jeszcze przyglądał mi się jakbym była ze złota. Dochodziłam już do baru, więc uznałam, że nie się będę tym chłopakiem przejmować.
***
- No i co zrobiłaś?! Jakim prawem stłukłaś moje piękne talerze?! Zwalniam cię! - usłyszałam krzyki w kuchni pomimo słuchawek w uszach. Po chwili zobaczyłam wybiegającą z baru dziewczynę. Nie dziwię się temu kucharzowi, czy kim tam sobie jest, ja też bym ją od razu zwolniła.
- No i co ja teraz zrobię? Jest koniec wakacji, będzie przychodziło więcej ludzi i co? Nie mam kelnerki...
Uśmiechnęłam się pod nosem. To po co ją zwalniałeś? Po chwili do głowy wpadły mi jeszcze raz słowa: "jest koniec wakacji". We wrześniu powinnam iść do liceum... nie mam książek, kompletnie nic nie mam. Ale czy ja w ogóle chcę iść do liceum? Czy chcę dalej się rozwijać i uczyć? Sama nie wiem.
Po chwili zerwałam się z krzesła i podeszłam do lady, przy której stała uśmiechająca się pani.
- Dzień dobry. Ja... szukam pracy. Czy znalazłoby się coś dla mnie? - spytałam niepewnie.
Co ja wyrabiam? Odkąd chcę osiągnąć coś w życiu? Nie wiem dlaczego znów próbuję stać się tą wzorową uczennicą, tą dziewczynką, którą kochali rodzice. Nie... Pokręciłam głową i spojrzałam na kobietę.
- Masz świetne wyczucie czasu. - uśmiechnęła się do mnie, po chwili zawołała: - Ej, Jerry, patrz kogo Bóg nam przysłał!
Po chwili wyłonił się zza drzwi mężczyzna przy kości. Podszedł do nas, spojrzał na mnie.
- Kim jesteś? Czego chcesz? - zapytał patrząc mi prosto w oczy.
- No nie... ty może lepiej zajmij się gotowaniem, a nie mi tutaj straszysz młodą dziewczynę, która chce pomóc. - kobieta pokręciła głową.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Czy ja ją polubiłam? Boże, sama siebie zaskakuję.
- Chodź za mną - uśmiechnęła się do mnie kobieta, poszłam z nią do małego, ale jakże przytulnego pokoju.
Usiadła za biurkiem, a mi kazała usiąść na przeciwko.
- Na początek... Jestem Lily Acheson, mojego męża już poznałaś, Jerry'ego Acheson. Jest szefem kuchni. Razem prowadzimy ten bar. A ty? Jak się nazywasz?
- Jestem Jessica Zalewska - powiedziałam wyczekując jej reakcji.
- Nie jesteś stąd, czyż nie?
- Pochodzę z Polski - uśmiechnęłam się lekko.
- Od jak dawna tu mieszkasz? - zapytała poprawiając mały globusik.
- Szczerze? Przyjechałam tutaj dziś... - koniec z marzeniami o pracę tutaj...
- Gdzie mieszkasz? - zapytała patrząc prosto w moje oczy.
- Ja... - odwróciła wzrok.
- Spokojnie, nie denerwuj się  - uśmiechnęła się do mnie miło.- Może  opowiesz mi dlaczego tu przybyłaś, akurat do tego miasta, dlaczego nie mieszkasz w Polsce?
Postanowiłam nie ukrywać już prawdy. Opowiedziałam jej całą historię.
***            ~30 minut później~
- Do widzenia! - wyszłam z baru rozglądając się za White Street. Znów włączyłam sobie muzykę, gdy odnalazłam już ulicę, poszłam w jej stronę spoglądając na numery domków.
Znalazłam. Numer 14 był ledwo widoczny, ale był. Podeszłam do drzwi, wyjęłam słuchawki z uszu i zapukałam niepewnie do drzwi. Otworzyła mi dziewczyna może w moim wieku? Uśmiechnęła się miło.
- Cześć jestem Lucy, ty zapewne to Jessica. - podała mi dłoń, którą lekko uścisnęłam.
- Tak to ja. - uśmiechnęłam się wchodząc do domu. Był piękny. Wszystko takie starodawne. Od razu się zakochałam.
- Wow - tylko tyle umiałam wydusić patrząc na to wszystko.
- Jeny, naprawdę ci się to podoba? - spojrzała na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Tak. Jest tutaj cudownie. - spojrzałam na nią kątem oka.
- To jesteś pierwszą osobą w naszym wieku, która mi to powiedziała. Nikomu nie podoba się ta staroświeckość...
- Nikt nie docenia tego, co najlepsze i najpiękniejsze. - uśmiechnęłam się.
Lucy pokazała mi kuchnię, salon, łazienkę, jadalnię. Po chwili powiedziała, że mój pokój znajduje się na pierwszym piętrzę.
- Przepraszam, ale czy dobrze zrozumiałam... mam własny pokój? - spojrzałam na nią ukradkiem.
- Tak! Jeszcze nie jest urządzony, bo jeszcze nikt nie zamieszkiwał tego pokoju. Na początku będziesz spała w moim pokoju, później, gdy już wykończymy "apartament" dla ciebie, wtedy rozgościsz się u siebie.
Spoglądnęłam na nią ze łzami w oczach. Ona tylko mnie przytuliła. Nie wiem jak, skąd wzięli się tacy ludzie... Po rozmowie o pracę, Pani Acheson postanowiła, że zamieszkam wraz z nimi. Będę dostawała połowę swojego wynagrodzenia, ze względu na zamieszkanie. I tak jestem szczęśliwa. To, że próbują mi pomóc... to jest naprawdę piękne. Będę próbowała ich nie zawieść. Poszłyśmy na górę. Usiadłam na łóżku, które było przeznaczone dla mnie tymczasowo. Wtedy usłyszałam dzwonek telefonu.
- Przepraszam, zaraz się rozłączę. - powiedziała zakłopotana dziewczyna.
- Nie, to twój dom, odbierz, nie przeszkadza mi to. - powiedziałam spoglądając na brunetkę.
- Okej...
Po jeszcze jednym sygnale niepewności, odebrała. Nie chcę, by czuła się źle. W końcu to jej dom...
- Hej Charlie! Tak tak... Naprawdę? Oh... nie mogę teraz. Mam nową lokatorkę. Muszę się ją zająć. Poznasz ją poznasz - tutaj uśmiechnęła się do mnie - tak, okej, pa. - rozłączyła się.
- Kto ma mnie poznać? Nie chcę byś przeze mnie gdzieś nie wychodziła ze znajomymi. Bardzo cię przepraszam...
- Oj nie ma za co. Charlie zaraz tu przyjdzie. - pokazała swoje białe zęby, od razu przypomniał mi się facet z podwózki. O nie...
- Halo, ziemia do Jessici, słyszysz mnie? - zaczęłam mi wymachiwać dłonią przed oczami.
- Oj, przepraszam najmocniej, zamyśliłam się. - uśmiechnęłam się lekko zakłopotana.
Po chwili usłyszałyśmy dzwonek do domu. Wraz z Lucy zeszłyśmy na dół. Dziewczyna otworzyła drzwi, zza nich wyłonił się blondyn. Oh, czy to nie on we mnie wpadł? Zaczęłam uciekać wzrokiem.

To koniec drugiego rozdziału! Mam nadzieję, że się spodobało. Przepraszam, że tak długo musieliście czekać... Komentarz = motywacja :)

sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział I

Usiadłam szybko nie zważając na ból, który doskwierał mi w głowie. 'Zaraz oszaleję' - pomyślałam spoglądając na latarnię świecącą w mroku. Słyszałam w głowie krzyki, płacze, jęki. 'Co się ze mną dzieje? Wstałam powoli podpierając się prawą ręką. Ból przeszył mnie w nodze, jednak ustałam, nie wiem jakim cudem. Sięgnęłam dłonią do kieszeni mojej czarnej bluzy i odnalazłam tam telefon. Powoli nacisnęłam przycisk 'zadzwoń'. Przyłożyłam komórkę do ucha z nadzieją, że odbierze.
- Co się stało? - usłyszałam po trzech sygnałach ciszy.
- Proszę, pomóż mi... - powiedziałam upadając na kolana.
Nie miałam już na nic siły, podniosłam telefon jeszcze raz do ucha.
- Gdzie jesteś? Już po ciebie jadę - odrzekła zdenerwowana i zagubiona.
Rozejrzałam się dokładnie, lecz nie widziałam tutaj nic znajomego. Zmusiłam się do wstania i z jękiem ruszyłam przed siebie. 'Musi coś tu być, coś, co rozpoznam'. Spoglądnęłam przed siebie, gdyż nagle zrozumiałam, gdzie jestem.
- Park... ten przy kiosku, gdzie kupujesz gazety dla ojca. Proszę, przyjedź po mnie...
- Już jadę, już - usłyszałam niewyraźnie. Rozłączyłam się i powędrowałam do znajomej mi budki.
***
- Musimy pojechać na pogotowie. Patrz jak ty wyglądasz! Masz na twarzy i dłoniach pełno krwi... brzydzę się tobą.
Odwróciłam wzrok i spojrzałam ukradkiem no palce. Miała rację, są zakrwawione, ale to nic poważnego. Umyję pod strumieniem wody i po sprawie! Czyż nie?
- Nie jedziemy do szpitala, jedź do domu - powiedziałam uśmiechając się przelotnie.
***
Po kilku minutach jazdy dotarłyśmy pod dom. Z prędkością światła wyszłam z samochodu. Matka pobiegła za mną. Otworzyłam drzwi.
- To znowu ona? Czemu ją tu przywiozłaś? Na policje miałaś z nią jechać, a nie! Jeszcze dom zabrudzi tą krwią. Zejdź mi z oczu!
- A co jeśli nie zejdę? Zabijesz mnie?!
- Nie takim tonem Jess... - usłyszałam wyłaniającą się z głębi matkę.
- Nie będziecie mi mówić, co mam robić! - poszłam zdenerwowana na górę, do swojego pokoju.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi, oparłam się o nie powoli zjeżdżając w dół. Po policzkach spłynęły łzy wściekłości i rozpaczy. Nawet się nie pofatygowałam ich zetrzeć z twarzy. Po kilku minutach wstałam i podeszłam do małego, wiszącego w czarnej ramce lusterka. Wyglądałam strasznie. Po mojej twarzy spływały stróżki krwi wymieszane z łzami. Zaczęłam się cofać. Co się ze mną dzieje? Nie jestem kimś, kim byłam kiedyś - wzorowa uczennica, wiele przyjaciół, dnie poświęcała na naukę i różne zainteresowania. Gimnazjum zmieniło mnie o 360 stopni. Nie tylko mnie, moich rodziców także. Znienawidzili mnie, gardzą moją osobą. Nie dziwi mnie to zbytnio, w końcu i ja nie cierpię swojej osoby.
Odwróciłam się i spojrzałam na szafę. Otworzyłam ją i wyrzuciłam z półek wszystkie ubrania jakie na nich były. Spod łóżka wyciągnęłam małą walizkę. Włożyłam do niej moje ulubione bluzki i jeansy. Po chwili byłam spakowana.
Ukradkiem wyszłam z pokoju do łazienki. Wymyłam się pod prysznicem. Krwi nie było ani śladu. Założyłam czarne rurki i białą bluzkę, na to czarną skórzaną kurtkę. Obejrzałam się za siebie. Ostatni raz mój wzrok osiadł na białych drzwiach. Nie przedłużając zeszłam na dół z małą walizką. Ojciec i matka siedzieli przed telewizorem, rozmawiali, a raczej krzyczeli. Niestety myślami byłam gdzie indziej. Postanowiłam cicho otworzyć drzwi i zniknąć z ich życia. Zapomniałam jednak, że drzwi są stare, przy ich otwieraniu towarzyszyło okropne skrzypienie. Od razu wyskoczyli z foteli.
- Ej! - krzyknął ojciec idąc w moją stronę.
Szybko przeszłam przez próg i zamknęłam drzwi. Zaczęła się pogoń. Usiłowałam biec jak najszybciej. On próbował mnie dogonić. Nie wiem po co on się w ogóle fatyguje. Ujrzałam nadjeżdżający z daleka samochód. Zaczęłam wymachiwać kciukiem lewej ręki.
- Pomóż mi! - krzyknęłam wiedząc, że i tak nie słyszy.
To był po prostu cud. Zatrzymał się.

Jeszcze nie ma chłopców w mojej 'przygodzie', ale za pewien czas się pojawią! Mam nadzieję, że się wam podoba :)

sobota, 9 stycznia 2016

Prolog

~~życie~~
Czasami ludzie nie doceniają tego, co mają. Ja nie lubiłam swojego życia. Chodziłam nocami po mieście, wraz z 'kolegami' i próbowaliśmy zepsuć życie innym osobom. Chcieliśmy by byli tacy jak  m y. Czułam się z tym dobrze. Miałam przy boku kogoś, kto mnie rozumiał. Byłam w swoim świecie. Bawiłam się każdymi łzami, które spływały po policzkach ludzi niewinnych. Śmiałam się głośno, na myśl, że ktoś dostanie karę za to, co zrobiłam ja. Czasem myślałam, że moje życie jest idealne... Do czasu.